W ostatnim czasie moje połowy drapieżników stanęły w martwym punkcie. Wynikało to z faktu, że łowiłem sporo ryb niewymiarowych takich do 50 cm i to był ten martwy punkt. Powyżej 50-ciu cm nie złowiłem żadnej sztuki. Mimo, że kusiłem je najlepszymi przynętami. Akurat tak się złożyło, że w pracy dostałem dzień wolnego w tygodniu. Jak myślicie, gdzie skierowałem swoje kroki? Oczywiście, że nad wodę. Postanowiłem odpocząć od drapieżników chociaż przez ten jeden jesienny dzień, bo przecież jest jeszcze październik, listopad. Postanowiłem stanąć oko w oko z rybą spokojnego żeru i to chyba z tą najspokojniejszą bo płotką. Akurat miałem w lodówce pinkę o jej przygotowaniu piszę w artykule przygotowanie pinki. Postanowiłem szybko się spakować i ruszyłem nad zbiornik zaporowy. Do łowienia nad zaporówkami na feedera używam lekkich wędzisk takich o ciężarze wyrzutu do 60 gram, ale to temat na inny artykuł. Dodam, że moja wędka ma długość 300 cm a prezentuje się tak: Końcówka sezonu a ja mam trochę zanęt napoczętych. Postanawiam zrobić miksa, w duchu myślę a co mi szkodzi? Mieszam ze sobą kilka zanęt płociowych, dodaję kolendrę, konopie. Już końcówka sezonu spławikowo – gruntowego nie chce, żeby zanęty zimowały u mnie w domu więc wpadłem na tak szatański pomysł. Nad zalewem pojawiam się około godziny 14:00 zaraz po lekkim obiadku. Po prawej stronie pusto, natomiast po lewej łowi kilku wędkarzy. Wybieram miejscówkę, rozkładam się, mieszam zanętę w wiaderku, a następnie przesiewam przez sito, dodaję robaki, kukurydzę a oto wynik mojego miksa:
Może nie wygląda to genialnie ale połów był obfity. Może zacznę od początku aż dojdę do wyników. Zanęta wymieszana, koszyk nadziany przysmakami a na haczyk o rozmiarze 14 ląduje zestaw pinek:
Zarzucam wędkę i czekam na pierwsze branie. Postanawiam trochę pomóc szczęściu i jedną ręką lepię kilka kul, które za pomocą procy ląduję precyzyjnie w obszarze łowienia. Mija pół godziny a wędka nic, no nie czyżby ryby spokojnego żeru poszły w ślady drapieżników i zrobiły sobie wakacje? Zwijam zestaw i zarzucam ponownie. Na branie nie muszę długo czekać lekkie szarpnięcia szczytówką, zacięcie i czuję opór na wędce. Ryba nawet walczy, stawia czynny opór. Po kilku przekręceniach korbką kołowrotka na brzegu ląduje piękna trzydziestka, płoć robi na mnie duże wrażenie.
Na moje twarzy pojawia się uśmiech, który tego dnia nie znika. Kolejne rzuty koszykiem zanętowym przynoszą piękne płocie. Ryby są ładne i w dobrej kondycji, dlatego nie wrzucam ich do siatki, tylko fotografuję i zwracam wolność, tak aby w przyszłym roku były jeszcze większe. W pewnym momencie postanawiam na haczyk założyć kukurydzę ale nie daje ona spodziewanych wyników. Wracam do pinki i znowu zaczyna się jazda z płociami. Biorą ochoczo tak jakby nigdy nie widziały pinki. Wszystkie płocie są podobnej wielkości około trzydziestu cm. Najlepsze jest to, że na haczyku przez całe wędkowanie nie pojawił się ani leszczyk ani krąpik za to płocie brały jak zaczarowane. Postanowiłem spisać swojego miksa zanętowego i sprawdzić go w następnym sezonie. Jeśli powtórzy się sukces, znalazłem recepturę na piękne płocie. A teraz trochę o zestawie, o wędce wspomniałem wyżej. Żyłka główna 0,18 na przypon daję 0,14, do tego haczyk 14. Jeżeli chodzi o koszyki zanętowe to zależy od pogody. Jeżeli mocno wieje to używam tych w przedziale 20 do 30 gram. Jeżeli jest słaby wiatr bądź bezwietrznie to stosuję te o gramaturze od 5 do 15 gram. Ten dzień sprawił, że się odprężyłem, naładowałem baterie na walkę z drapieżnikiem. Polecam każdemu takie łowienie, gdy nie idzie nam z tymi większymi rybami. Jest to dobra metoda bo potrafi odstawić w kąt nasze niepowodzenia i daje niezłego kopa na przyszłość.